2/09/2013

Dziecko homoseksualistów?

Dziecko homoseksualistów? Na wstępie chciałem zaznaczyć, że nie jestem żadnym zacofanym, nietolerancyjnym fanatykiem religijnym czy innym głupim Pasibrzu...yyy... znaczy się czymś takim. Ba, wręcz przeciwnie, staram się być obiektywny i tolerancyjny, ale po prostu mam swoje zdanie, którym chcę się podzielić Ostatnio sporo słyszy się o tym, by pozwolić parom homoseksualnym na adopcję dziecka. Przedstawiane argumenty są jasne - takie rozwiązanie ma same zalety: dziecko ma rodziców, wychowuje się w miłości, ma stworzone odpowiednie warunki finansowe itp. Niby tak. Zapewne para homoseksualistów da teoretycznie lepsze podstawy do rozwoju niż np. dom dziecka. Jednak ja jestem PRZECIW takiemu pomysłowi. Dlaczego? Już wyjaśniam. Jeśli para homoseksualistów adoptuje dziecko, to w zasadzie na 100% będzie to dziecko albo w wieku przedszkolnym (0-7lat) lub też w wieku szkolnym. Znaczy to, że dziecko albo w trakcie adopcji będzie chodzić do szkoły lub też pójdzie do niej jakiś czas po tym. W związku z tym zastanówmy się, jak zareagują jego koledzy, gdy wyjdzie na jaw, że "Stasiek to ma dwóch tatusiów". Wierzcie mi, nie chciał bym być w skórze tego dzieciaka. Wyśmiewane na każdej przerwie, pokazywane palcem, popychane, bez kolegów itp. Spójrzmy prawdzie w oczy - dzieci bywają okrutne, nie mają bowiem wyrobionych hamulców, które powstrzymałyby je od niektórych zachowań. Możecie oczywiście spytać "a skąd ja niby to wiem?". Posłużę się prostym przykładem - otyłość. Już chyba każdy wie, o co mi chodzi. Mimo, że otyłość nie jest niczym niezwykłym, to jednak często ludzie otyli (a szczególnie dzieci) są bezpodstawnie źle traktowani przez rówieśników i nie tylko. Skąd to wiem? Nieraz słyszałem uszczypliwe docinki, złośliwe komentarze czy inne przejawy nietolerancji wobec osób otyłych. A co dopiero rodzice homoseksualiści... Ale nie tylko dzieci mogłyby utrudniać życie takiemu adoptowanemu dziecku. Pewnie niektórzy nauczyciele (a w zasadzie nauczycielki - stare dewotki, których niestety jest sporo...) mogły by zupełnie bezpodstawnie nie akceptować tego dziecka i np. stawiać mu złośliwie gorsze oceny. Prawda jest taka - nasze (i nie tylko) społeczeństwo do tego nie dorosło. Ale czy powinno dorosnąć? Czy powinniśmy to zaakceptować? Rzeczą udowodnioną jest to, że do prawidłowego rozwoju psychicznego, emocjonalnego itp. dziecko potrzebuje OJCA I MATKI. Nie ojca i ojca czy mamy i mamy. Choć zaznaczyć należy, że jakość rodziców heteroseksualnych bardzo często pozostawia wiele do życzenia i nie dają oni możliwości prawidłowego rozwoju swojemu dziecku. No bo faktem jest, że już chyba lepiej, by dwóch ojców rzeczywiście wychowywało swoje dziecko, dbało o nie itp. niż np. nietrzeźwa matka darła się bezpodstawnie na dziecko, a pijany od trzech dni ojciec lał je pasem "na wszelki wypadek" czy "bo dzięki temu wyrośniesz na porządnych ludzi jak tatuś" a potem taki dzieciak szwędał się po ulicach i "wykręcał" z kolegami kasę... Wypadało by poruszyć jeszcze jedną kwestię - mianowicie, czy tacy rodzice (homoseksualiści) nie próbowali by "wpoić" swojemu dziecku homoseksualizmu, lub też, czy dziecko na skutek obcowania z rodzicami nie przyjęło by sobie za wzorca rodziny homoseksualnej i do tego wzorca nie dążyłoby nieświadomie w swoim życiu? (Wierzcie lub nie, ale BARDZO dużo waszych obecnych i przyszłych zachowań czerpiecie właśnie od rodziców, czy sobie zdajecie z tego sprawę czy nie, ba, nawet czy chcecie tego czy nie to i tak w pewnym stopniu będziecie postępować jak wasi rodzice. Skąd ja to niby wiem? Moja dziewczyna studiuje pedagogikę i wiele rzeczy się od niej dowiaduję, m.in. i to). Tak więc pod koniec tego wpisu sam mam wątpliwości, czy rzeczywiście pozwolenie homoseksualistom na adopcje jest takim złym pomysłem. (Choć bardziej jestem na "NIE") Nie pozostaje mi chyba nic innego, niż stwierdzić, że w tym wypadku, jak chyba i w każdej innej kwestii, są plusy i minusy. "Wszystko ma swoje uroki, nawet betonowe bloki". Co Wy o tym sądzicie? Zapraszam do polemiki.

2/02/2013

Czy Bóg jest miłosierny?

Sama już nie wiem, jak to jest z tym Bogiem - istnieje czy nie istnieje, jest wszechpotężny czy nie jest wszechpotężny, jest miłosierny czy nie jest miłosierny... W głowie mam kompletny mętlik, co chwila przebiegają przez nią, niczym stado dzikich zwierząt, jakieś dziwne myśli i teorie. Nie sądzę, by ktokolwiek z nas znalazł racjonalne rozwiązanie którejś z tych zagadek w czasie trwania swojego życia. Jeśli komuś się wydaje, że dokonał tego niewyobrażalnie trudnego zadania - niech zostawi tutaj komentarz.
Zanim postawię ostatnią kropkę w tym artykule, chciałabym wyjaśnić parę ważnych kwestii. Nadal uważam, że dekalogu należy bezwzględnie przestrzegać - no, może oprócz przykazań o Bogu. Jest to jedyna słuszna instrukcja, jak należy żyć, by zachować czystość i spokój ducha. Nie neguję ostatecznie wszystkiego, co wiąże się z religią chrześcijańską. W Piśmie Świętym często można znaleźć pocieszenie, jakże ważne dla strapionego człowieka, i - co najważniejsze - dużo ważnych podpowiedzi, jak trzeba zachowywać się w życiu.
Kilka osób mogło uznać mnie za oszołoma, który wszędzie widzi teorie spiskowe. Dlaczego? Ponieważ napisałam, iż Kościół jest organizacją wymyśloną po to, by trzymać w ryzach władców państw i społeczeństwo. Powiecie, że kłamstwo na taką dużą skalę nie może się powieść. A jednak... Nie potrzeba wcale niczego wielkiego, wystarczy jedna, charyzmatyczna osoba - symbol, która poprowadzi za sobą tłumy. Tak jak do zatrzymania olbrzymiego, skomplikowanego mechanizmu wystarczy kamyczek, który - rzucony sprawną ręką - dostanie się między turbiny. Dobrze się domyślacie - piszę tu o Jezusie Chrystusie. Był on człowiekiem o ciekawym życiu, niepowtarzalnej sile oddziaływania na tłumy i barwnej osobowości, ale także potwornym kłamcą. Mimo tego, uważam wiele jego nauk i przypowieści za bardzo mądre i pouczające.
Dużo osób napisało do mnie po publikacji mojego artykułu na poprzednim blogu. Jedna z nich stwierdziła, że to bardzo naiwne myśleć, iż Kościół opłaca wszystkie "cuda". Jej zdaniem za niewyjaśnialne zjawiska w pewnej części odpowiedzialne są niezbadane dotąd zdolności ludzkiego umysłu. Przyznam, że w chwili pisania artykułu o takiej możliwości nie pomyślałam, lecz teraz wydaje mi się ona całkiem prawdopodobna...
Kilka osób próbowało mnie przekonać, że Bóg nie stworzył zła, że to sami ludzie je stworzyli. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! To właśnie dzięki Najwyższemu powstało zło (jeśli oczywiście istnieje) - umieścił je w ludziach, a na dodatek otworzył mu furtkę do wyjścia na świat. Jak odeprzecie ten argument, panowie chrześcijanie?